Listy 02 stycznia 2018
Wojna w Środkowej Afryce

W poniedziałek 20 listopada 2017 roku, do Rafai docierają złe wiadomości z wioski Dembia - o czwartej rano zostali zaatakowani przez bojówki muzułmańskie. Tu wszyscy się z tym liczyli, pytanie tylko, czy pójdą dalej na Rafai. Wszystko zaczęło się w 2013. Islam wojujący z Czadu i Sudanu wykorzystał słabość rządu Republiki Środkowoafrykańskiej i w kilka miesięcy przejął cały kraj. Afrykę można podzielić na muzułmańską i nie muzułmańską, pasem rozdzielającym te dwa światy są Kamerun, RŚA, Południowy Sudan i Kenia. Islamistom finansowanym przez petrodolary nie chodziło tyle o RŚA (około 25% ludności muzułmańskiej), co o dostęp do gigantycznej doliny Konga. Francja jako pierwsza wszczęła alarm, do pomocy przyłączyła się Unia Europejska (w tym Polska). Koalicja UE i kilku państw ościennych RŚA, szybko przegoniła dżihadistów, musieli wracać do Czadu i Sudanu. Niestety, miejscowa ludność muzułmańska, teraz uzbrojona i zorganizowana w rebelię zwaną „Seleka”, znalazła się w opozycji do reszty kraju. Rolę międzynarodowej koalicji przejął ONZ. Zadaniem błękitnych hełmów była stabilizacja kraju i rozbrojenie. Minęły trzy lata i ze smutkiem trzeba stwierdzić, że ONZ poniósł totalną klęskę. Pomimo miliardowego budżetu udało się ustabilizować jedynie stolicę z pobliską okolicą, nikogo nie udało się rozbroić. Sposób działania ONZ-tu jest wyjątkowo niedostosowany do tego co dzieje się w RŚA.

W kraju po 2014 zostało może 20% ludności wyznającej islam, tymczasem muzułmańscy rebelianci kontrolują 80% kraju (dane z francuskiej prasy). Reakcją na muzułmańską okupację jest ruch samoobrony (nazwiemy ich SO), znanych jako „Balaka”. W szeregach SO znaleźli się prawdziwi patrioci, gotowi poświęcić swoje życie dla kraju, ale nie brakuje też sadystów, przestępców, ludzi z marginesu. Reasumując, nie wróży to niczego dobrego. Rebelianci muzułmańscy z Seleki po utracie wsparcia z Czadu i Sudanu rozpadli się na 11 grup. Rebelianci z SO z grubsza podzielili się na trzy ugrupowania, czyli mamy 14 podmiotów, z którymi ma pertraktować rząd i ONZ. Z dwoma ugrupowaniami trudno się dogadać, a co dopiero z czternastoma. W maju tego roku SO rzuciła się na muzułmanów, nie tylko na rebeliantów z Seleki ale i na ludność cywilną (patrz poprzedni artykuł). ONZ był bezradny. Muzułmanie na wschód od Bangassou poczuli się zagrożeni. W Rafai (150 km od Bangassou) i w Dembia (220 km od Bangassou) ewakuowali się zanim SO z Bangassou tam dotarła. Większość uciekła do Zemio (300 km od Bangassou) . Po ich odejściu SO, młodociani chłopcy, zniszczyli ich skromne meczety, sklepiki i domy. Trzeba tu zaznaczyć, że było tu tylko około 5% ludności muzułmańskiej. Znowu rozpętała się wojna na wielu frontach na zachód i na północ od Bangassou. Diecezja traciła kolejne parafie. Poważnym problemem stało się Zemio. Pospolite ruszenie samoobrony przetoczyło się przez Rafai z odsieczą do Zemio, ich cel - przegonienie muzułmanów z tej części kraju. Po majowych wydarzeniach z Bangassou muzułmanie w Zemio i Obo zachowywali się bardzo agresywnie względem swoich niemuzułmańskich sąsiadów, doszło do kilku niewyjaśnionych zabójstw. Spora część ludności muzułmańskiej to przybysze z sąsiednich krajów, nikt ich nie kontroluje, granice nie istnieją. Merostwa w Rafai, Zemio i Obo wystawiają daty urodzenia na życzenie za 3 euro. Miejscowe władze państwowe nie istnieją. ONZ nie miesza się w sprawy wewnętrzne, czyli prawo dżungli – silniejszy dominuje. Przez trzy tygodnie płynął strumień pospolitego ruszenia samoobrony, niektórzy na motorach, niektórzy pieszo, wszyscy obwieszeni fetyszami, w buńczucznych nastrojach. W ostatnim tygodniu przed bitwą, na misji pojawił się głównodowodzący atakiem na Zemio. Jego ochroniarze dumnie trzymali gotowe do strzału AK 45(Kałasznikowy). Zanim przeszedł do meritum sprawy, zrobił krótki wykład o celu ich misji. Przepędzą muzułmanów aż do granicy Czadu i Sudanu. Utrzymają władzę aż do dnia, kiedy rząd z Bangui będzie w stanie przysłać regularne wojsko i administrację. Kiedy porządek będzie przywrócony muzułmanie tu urodzeni będą mogli wrócić po stosownej identyfikacji. Teraz potrzebna im jest ciężarówka misji, żeby przewieźć część ich oddziałów do Dembia, dalej pójdą pieszo, bo teren jest niebezpieczny. Dowódca sprawiał wrażenie człowieka rozsądnego, odpowiedziałem mu mniej więcej tak: W Zemio może dojść do masakry i wtedy RFI (Radio France Internationale) nie będzie mówiło o was, tylko o proboszczu misji katolickiej, który przewiózł rebeliantów, którzy dopuścili się ludobójstwa muzułmanów w Zemio. Jeśli was przewiozę będę współodpowiedzialny za to co zrobicie. O jednym mogę was zapewnić, jeśli będziecie mieli rannych i uda wam się ich ewakuować do Dembia, pojadę ich zabrać i zawiozę do szpitala lekarzy bez granic w Bangssou. Ku mojemu zdziwieniu przyjął moją argumentację od razu, podsumowując to jednym zdaniem: „O tym nie pomyślałem”. Tydzień później rozpoczęły się walki w Zemio.

Pierwsze informacje były triumfalne: rebelianci muzułmańscy zepchnięci, chowają się za plecami ONZ-tu (ONZ to Marokańczycy, czyli też muzułmanie). Entuzjazm jednak opadał z każdym kolejnym dniem, w końcu kompletna porażka.
Co się stało? Trudno o obiektywną ocenę, teorie były różne:
1. Zdrada. Muzułmanie przekupili kogoś z SO i ten zdradził tajemnice dotyczące ich fetyszy, dzięki temu muzułmanie mogli zrobić antyfetysze.
2. Wojsko ONZ-tu to muzułmanie z Maroka, to oni wspierali miejscowych muzułmanów ostrzeliwując skutecznie SO z wozów pancernych.
3. Brakło amunicji.
Ta trzecia teoria wydaje mi się najbardziej logiczna. Większość bojowników SO ma domowej roboty jednostrzałowe fuzje służące do polowania. Pomimo totalnego embarga na broń, amunicję do tej broni można łatwo kupić, dociera przez zieloną granicę z Konga. Amunicja do AK to zupełnie inny problem. Dyskretnie zerkałem na rebeliantów z górnej półki, czyli tymi, co mieli AK na ramieniu, magazynki na naboje były puste. Tymczasem rebelianci muzułmańscy sprowadzili kilku najemników i amunicję z Darfuru (Sudan). Na pewno mają łatwiejszy dostęp do amunicji wojskowej. Po wycofaniu się SO z Zemio nastąpiła hekatomba – ratuj się kto może. Na misji katolickiej schroniło się w kościele prawie dwa i pół tysiąca ludzi, głównie matki z dziećmi, pomimo obecności ONZ musieli uciekać za rzekę, do sąsiedniego Konga. Największa dzielnica Zemio, zbudowana wokół szpitala założonego 80 lat temu przez misjonarzy protestanckich z USA, ewakuowała się w stronę Rafai, większość znalazła schronienie w Dembia (około dwa tysiące). Muzułmanie spalili Zemio, wszystko, co się dało. Ilu ludzi zginęło, tego nikt nie wie, nie miał kto ich policzyć. Upadek Zemio rozjuszył SO, tu nie chodziło już tylko o strategiczne znaczenie Zemio, ale o honor, o prestiż. Doszło do drugiego pospolitego ruszenia. Nowy dowódca w samozwańczym stopniu generała okazał się mniej inteligentny od swojego poprzednika. Kolejna porażka, przyczyny prawdopodobnie te same – brak amunicji. Po drugiej nieudanej próbie odzyskania Zemio w Rafai wszystkich nurtuje tylko jedno pytanie: czy muzułmanie z Zemio ruszą na Rafai?

 

W poniedziałek 20 listopada wczesnym rankiem docierają pierwsze informacje o ataku na Dembia: „Dziesiątki zabitych, wszystko spalone łącznie z nowym kościołem”. Ten stan informacji utrzymał się przez cały dzień. Panika ogarnęła wszystkich, każdy pakuje co może, wszyscy objuczeni tobołkami próbują gdzieś uciec. Zaradniejsi uciekają za rzekę, z stamtąd już prosta droga do Bangassou, pozostali szukają schronienia na polach rozsianych po lasach. Po drugiej stronie Rafai, za rzeką, stacjonuje odział wojsk ONZ-tu z Maroka, nie wychylają nosa z bazy. Jest jedna pozytywna wiadomość – ONZ jutro rano wysyła dodatkowy odział żołnierzy dobrze wyposażonych, pojadą do Dembia. Następnego dnia informacje z Dembia nie są lepsze. Miejscowa SO z Dembia dalej walczy, ale brakuje im amunicji, SO z Rafai organizuje pomoc. Ciągle nie ma wojsk z ONZ-tu, z Bangassou wyjechali o piątej rano. Okazało się, że konwój utknął 70 km od Rafai, bo ciężki wóz pancerny spadł z mostu, trzech żołnierzy jest ciężko rannych i to był wystarczający powód, żeby zatrzymać całą ekspedycję. Jeszcze raz czapki z głów przed sprawnością ONZ. Tego dnia panika w Rafai sięgnęła zenitu, była jak wirus, który rozprzestrzenia się przez samo patrzenie, paraliżując logiczne myślenie. Co robić, nie jest wykluczone, że Seleka dotrze do Rafai, przeprawa przez rzekę w ostatniej chwili nie będzie możliwa. Szkoda, żeby zabrali po raz drugi auta i motory, lepiej zawieść je i zostawić w bazie ONZ za rzeką. Skoro wywieziemy auta, można je trochę zapakować, tylko czym? Jeśli muzułmanie spalą Rafai nie będzie do czego wracać, ludzie znikną na długo, nic z tego co zgromadziliśmy przez lata nie będzie nam potrzebne. Motory, prądnice, narzędzia, wyposażenie sali komputerowej mogło by przydać się innym parafiom w diecezji, my w najgorszym wypadku, odlecimy samolotem z bagażem dwudziesto kilogramowym. Siostry zabrały nie tylko część dobytku, ale i same przeniosły się na dwa dni do bazy ONZ. Z wtorku na środę została w Rafai tylko garstka mężczyzn. Na misji dalej oglądaliśmy wieczorem dziennik TV. W środę informacje z Dembia są o wiele bardziej optymistyczne. SO skutecznie odpiera ataki, muzułmanie wycofują się, kościół nie jest spalony, dziesiątki napastników zabitych. W czwartek siostry wracają na misję. W piątek wieczorem dostaję telefon od dowódcy wojsk ONZ z Rafai. Dostał rozkaz, ma jechać jutro rano do Dembia, zobaczyć co tam się stało. Pyta, czy mogę pomóc w przeprawie przez rzekę, chodzi o prom. Po głosie poznaję, że jest zdenerwowany, zapewniam go, że nikt z miejscowej SO do nich nie będzie strzelał. Jutro po południu też chcę tam jechać, czyli spotkamy się na drodze. Kontaktuję się z miejscową SO i przewoźnikiem z promu, nikt nie widzi problemu, mogą jechać. Rano niemiła niespodzianka, miejscowi notable pod drzwiami misji wykrzykują buńczuczne hasła: nie damy im się przeprawić, to też muzułmanie, po co tam jadą, chcą się zemścić na obrońcach z Dembia za to, że pokonali muzułmanów z Zemio. Krzyczący to kandydat na przyszłego deputowanego, właśnie rozpoczął swoją kampanię wyborczą. Nawiasem mówiąc, tydzień późnej przyszedł do mnie i prosił, żebym pojechał do dowódcy ONZ i prosił, żeby jednak pojechali do Dembia, zmienił zdanie bo właśnie dotarła informacja (fałszywa), że 300 uzbrojonych muzułmanów ruszyło z Zemio w stronę Dembia, a on jako najbogatszy ma najwięcej do stracenia. Ostatecznie wojsko ONZ nie dotarło do Dembia, informację o zablokowanym promie dowódca przyjął z ulgą, przejmowanie promu siłą nie miało sensu. Po południu ruszam w stronę Dembia, bardzo smutny widok, przez całą drogę ciągną grupy uciekinierów z Dembia i Zemio, tobołki na głowie, dzieci na plecach. Wielokrotnie na odcinkach otwartych, gdzie z daleka widzieli mój samochód, rzucali bagaże na ziemię i uciekali do lasu. Zatrzymywałem się i czekałem aż wrócą, na pytanie: „czemu uciekacie?” padała zawsze ta sama odpowiedź: „Myśleliśmy, że to Marokańczycy”. Błędne koło, wmówili im, że Marokańczycy z ONZ to ich wróg. Wśród uciekinierów spotykam starszego wiekiem katechetę na imię ma Dimanche (Niedziela) z wioski Kossa (60 km od Dembia w kierunku północnym).



W 2010 r.jego wioskę po raz pierwszy zaatakowała bojówka z LRA (Armia Pana, patrz poprzednie artykuły). Ten atak przetrzymali, stracili trochę zbiorów. Potem drugi atak, tym razem zginęło kilku ludzi, ale przetrwali. Po trzecim ataku, niemal z pustymi rękami, przenieśli się do Dembia, tam był odział wojsk z Ugandy odpowiedzialny za ściganie LRA, tu byli bezpieczni, ale wszystko trzeba było zaczynać do zera, dom, spichlerz, pole. Dwa lata później, dzięki żołnierzom armii Ugandyjskiej bezpieczeństwo na tej północnej drodze poprawiło się i kilku śmiałków ośmieliło się wrócić, wśród nich był Dimanche. Znowu wszystko trzeba było zaczynać od zera, dom, spichlerz, pole. Po roku, tydzień przed pierwszym zbiorem kukurydzy i orzeszków ziemnych, znowu musieli uciekać. LRA bacznie ich obserwowała i cierpliwie czekała na czas zbiorów. Dimanche w Dembia po raz trzeci zaczynał od zera. W tym roku zebrał polony, ale nie dane mu było nimi się cieszyć, teraz z Dembia przegonili go muzułmanie. Na jego twarzy nie widziałem ani gniewu, ani rozpaczy, raczej zmęczenie i obojętność. Odważny i pracowity człowiek teraz w Rafai będzie żebrakiem. Takich jak on są setki. W Guerekindo, gdzie zostaje na noc mnóstwo ludzi, uchodźcy z Dembia i Zemio, po Eucharystii tłumaczę, że uciekanie do Rafai nie ma sensu, na dłuższą metę czeka ich głód, nie mają co liczyć na pomoc organizacji pozarządowych (Czerwony Krzyż, HCR) z tej prostej przyczyny, że 300 km drogi między Bangui a Bangassou jest zablokowane przez rebeliantów muzułmańskich. Z Guerekindo do Dembia jest tylko 15 km, ich domy są spalone ale pola i spichlerze nie ucierpiały. Przywiozłem dla nich 1200 kawałków mydła i trzy worki soli, rozdam je, ale dopiero w środę, chcę w ten sposób powstrzymać chaotyczną ucieczkę. Zapowiadam, że w poniedziałek wszyscy uczniowie, którzy przyjdą do szkoły dostaną zeszyty i długopisy, a nauczyciele będą płaceni każdego dnia zaraz po zakończeniu pracy. Po południu jadę do Dembia. Zatrzymuję się na pierwszym posterunku samoobrony. Młodzi chłopcy - jeszcze niedawno byli w szkole podstawowej, dziś miejscowi bohaterowie, niektórych chrzciłem jak byli niemowlakami. Duma zwycięzców kazała im przywitać mnie na siedząco, ale po pięciu minutach, kiedy zacząłem zadawać pytania o przebieg walk zrywają się z wiklinowych foteli, gestykulują, muszą mi wszystko pokazać. Smutny widok. 75% domostw jest spalonych. Atak rozpoczął się o czwartej rano z zaskoczenia. Niektórzy stracili cały dobytek, wszystko spalone domy, motory, młynki do mąki, rowery, naczynia, ubrania. Spłonęła też chora kobieta, nie była w stanie sama wyjść z domu. Teraz w Dembia oprócz SO nie ma nikogo, wszyscy uciekli z wyjątkiem staruszki, która nie jest w stanie się podnieść. Idziemy ją zobaczyć, znam ją, mieszkała kiedyś w wiosce Sangarigou. Znalazło się jeszcze pięciu opuszczonych starców, zabieram wszystkich. Obchodząc spalone dzielnice wsłuchuję się w opowiadania SO, zachęcam rozmówców pytaniami, ale bez komentarza, żeby ich nie speszyć. Mogę teraz wyciągnąć kilka wniosków. Atakującymi byli głównie muzułmanie, którzy w maju uciekli z Dembia, do pomocy wzięli kilku żądnych krwi bandziorów z Dembia, najprawdopodobniej Bororo (nomadzi z plemienia Peul). Chłopcy mówią też o trzeciej grupie, według nich atakujący dogadali się z jakąś grupą LRA, jednak wydaje mi się to mało prawdopodobne. Atakujących mogło być dwudziestu, a może czterdziestu, tego chyba nigdy się nie dowiemy. Informacje, które dotarły do Rafai o 24 zabitych i pochowanych w jednej zbiorowej mogile są absolutnie fałszywe. Nie znaleźli ani jednego trupa, nie wiedzą ilu zabili, ale mają dowody na to, że wielu ranili, pokazują mi trzy domy, gdzie napastnicy mieli coś w rodzaju „szpitala polowego”, na ziemi spore kałuże zaschniętej krwi. Znajdujemy też resztki poćwiartowanego człowieka, smród jest tak odpychający, że nie da się podejść blisko. Nikt nie wie kto to był, na ziemi są resztki munduru polowego, a to wskazywałoby na rebelianta Seleki. Chłopcy po wyciągnięciu takiego wniosku zacierają ręce, będą mieli super materiał na fetysze. Przypuszczam, że to oni go posiekali, ale nie pytam, żeby nie stracić kontaktu. Nie wydaje mi się, żeby napastnikom chodziło o przejęcie Dembia i następnie podbój Rafai. Wygląda to raczej na ekspedycję karną i grabież. Być może wycofali się, gdy uznali, że na dziś im wystarczy. Byli w moim domu, zabrali materac, ale domu nie spalili.
Do kościoła nawet nie weszli.

W poniedziałek, wtorek i środę próbujemy organizować życie w Dembia. Ostatecznie znalazło się 200 uczniów i trzech nauczycieli, to niewiele biorąc pod uwagę fakt, że w samym tylko Dembia było700 uczniów i 9 nauczycieli. Jakaś część z nich odnajdzie się w Rafai, albo innych wioskach, większość jednak w tym roku szkolnym już nie usiądzie w szkolnej ławce. Nasz największy problem to ciągłe wracanie do punktu wyjścia, czyli zaczynamy po raz kolejny od zera. Marzy się stabilizacja i choćby niewielki rozwój. Po powrocie do Rafai zorganizowałem spotkanie miejscowych notabli. Próbowałem im wyjaśnić, że jeśli nie zatrzymamy exodusu, jeśli ludzie nie wrócą do Dembia, a Guerekindo się wyludni, to możemy się spodziewać następnego ataku na Rafai. Muzułmanie z Zemio nie przyjdą, by przejąć Rafai, ale żeby się zemścić i zdobyć łupy. Jedynym rozwiązaniem byłaby baza ONZ w Dembia. Ich obecność zniechęci Seleke w Zemio i doda odwagi ludziom z Dembia i Guerekindo na powrót. Próbowałem też wyjaśnić jak działa ONZ, nie ma sensu oskarżać dowódcy dowodzącego bazą w Rafai, że w nieszczęsny poniedziałek nie pojechał do Dembia, bo on bez rozkazu z zewnątrz nie może nosa wystawić z bazy. Możemy go jedynie prosić by przekazał swoim przełożonym naszą prośbę. Musimy go też zapewnić, że nie będzie więcej problemów z promem. Spotkanie odbyło się na terenie bazy ONZ. Obie strony próbowały wykazać się elokwencją i znajomością tematu, a skończyło się na nerwowym jąkaniu. Na szczęście gospodarz przewidział na zakończenie tradycyjny marokański posiłek, czyli duża taca z piramidą kus-kusu obłożonego mięsem z Turcji. Miejscowi notable po raz pierwszy w życiu pili sok z ananasa z kartonika „made in Greece”, tak bardzo im się to spodobało, że zabrali ze sobą puste kartoniki, ostatecznie miały nakrętki, czyli mogą się jeszcze przydać. Zobaczymy czy ONZ otworzy bazę w Dembia, dla nas byłby to cień nadziei na lepsze jutro. Siłą rzeczy rodzi się pytanie, co będzie z chłopcami z SO. W Bangassou podzielili się na dwie frakcje i przez moment walczyli ze sobą. Z doświadczenia innych regionów, gdzie SO istnieje już kilku lat, wiemy, że spora część z nich zamienia się w pospolitych rabusiów. Tydzień temu w naszej parafii w wiosce Selim jeden z nich zginął w hiper tragicznych okolicznościach. Do wioski przyjechał z Bangassou dostawca „szczepionek”, chodzi tu o szczepionki, które mają chronić bojowników SO przed kulami. To bardzo ważny element wsparcia psychologicznego. Motywacja, pewność siebie u żołnierzy są równie ważne jak wyszkolenie i wyposażenie. Tym drugim nie dysponują, zatem szczepionki pełnią niezwykle ważną rolę. Jeden z chłopców (dwadzieścia jeden lat), już dawno temu dał się zaszczepić, teraz dla pewności dał sobie zrobić drugi zastrzyk i w euforii rzucił hasło: teraz nic mnie nie ruszy, kto z was jest najlepszym strzelcem, niech spróbuje. Drugi nawiedzony wstał, odszedł na stosowną odległość, wymierzył i pociągnął za spust, śmierć nastąpiła natychmiast. Dostawca szczepionek zdążył uciec, zanim go zlinczowali. Zmarły zostawił żonę w ciąży z dwójką dzieci. Przerażająca była jego wiara, podobnie z kolegą, który do niego strzelił. Jeśli ten stan rzeczy utrzyma się jeszcze długo, obawiam się, czy tych chłopców uda się przywrócić do normalnego życia.

 

Wypadałoby zakończyć nieco optymistyczniej. Na początku lipca w kraju odbyły się matury. Ze względu na rozruchy nasz region (Alindao po Obo) nie był objęty egzaminami. Niecałe 30% zdających dostało dyplomy. Nam kazano czekać na lepsze czasy. Ostatecznie udało się dokładnie tydzień przed wydarzeniami w Dembia. W Rafai zdawało maturę 25 kandydatów, dwóch muzułmanów uciekło do Zemio, im nie było dane próbować swoich sił. Wszyscy zdali. W pierwszej chwili pomyślałem, że komisja ze względu na traumatyczne przeżycia maturzystów potraktowała ich ulgowo, ale okazało się, że w Bangassou na 45 zdających, tylko 10 dostało dyplom dojrzałości. W tym roku w klasie maturalnej zostało 18 uczniów z 32, uciekli do Bangassou, miejmy nadzieję, że wrócą. W Bangui jest dobra szkoła dla nauczycieli, zorganizowana przez Kościół Katolicki. Część naszych maturzystów mogłaby tam przez dwa lata studiować, trzeba by jednak dla nich znaleźć jakieś lokum, to już projekt na przyszły rok.

 

- o.Kordian Merta ofm, Rafai, RCA, grudzień 2017 r.

 

ewakuacja umierającej staruszkimapa RCA Rafai i okolicesamoobrona z Dembiaspalone domy w wioscespalone domy w wioscespalony młynek do mąki z maniokuspalony rowerUciekinierzy z Dembia na drodze do Rafai