Wydarzenia 18 stycznia 2021
List o. Symeona - Boali, RCA

Choć miesiąc jeszcze nie minął zabieram się do pisania, by nieco zaktualizować informacje na temat naszej sytuacji. Dziękuję wszystkim tym, którzy wyrażają troskę o nasze życie i posługiwanie. Cieszę się, że wieści z Afryki znajdują tak wrażliwych odbiorców.

Jak się można było spodziewać, święta spędziliśmy w okrojonym składzie. Bracia z Bimbo pozostali u siebie, my też nie ruszaliśmy w tych dniach z Boali. Sytuacja wciąż była niepewna a na domiar tego w środę, 23 grudnia rebelianci dotarli do granic naszej miejscowości. (W dacie ostatniego maila wkradł się błąd. Mianowicie mail poszedł 22 grudnia, we wtorek. Nosi jednak datę 23 grudnia. Stąd to, gdy pisałem ostatnio, prawdą było, że nie słyszeliśmy do tamtej pory strzałów). W tę to środę, 23 grudnia,  od godziny 8h00 dało się słyszeć wymianę
strzałów oraz detonacje ciężkiej broni. Trwało to około półtorej godziny. Miejscowość oczywiście opustoszała. Kompletnie. Miałem wrażenie, że jesteśmy sami w wymarłej wiosce. Przesiedzieliśmy ten czas wsłuchując się w głuche łoskoty wybuchów i domniemując, w którym kierunku posuwa się walka. W ciągu dnia sytuacja nieco się uspokoiła.
Niektórzy mieszkańcy wrócili rozeznać się w sytuacji. Wieczorem jednak znów dało się słyszeć strzały. Niezależnie od czekających nas wydarzeń nie mieliśmy zamiaru uciekać do lasu. W najgorszym wypadku mielibyśmy „kosztowne odwiedziny”. W okolicznych parafiach rebelianci szukali jedzenia i picia. Raczej nie kradli, choć o pieniądze mogli „prosić”. Koniec końców żaden rebeliant na terenie naszego domu stopy nie postawił. Oficjalnie rebelianci zostali zatrzymani na granicy miejscowości przez Rosjan i FACA. Nieoficjalnie jednak, nocą z 23 na 24 grudnia część z nich weszła do miasta po cywilu. Można ich było spotkać na targu. Przesiedzieli cały dzień licząc, że w końcu ich towarzysze sforsują Rosjan i przedostaną się samochodami do Boali, aby móc kontynuować drogę do Bangui samochodami. Skoro jednak rezultatów nie było, „piechota” ruszyła lasem w kierunku stolicy, o czym opowiadali nam później nasi parafianie. Widzieli ich bowiem przemierzających ich pola na obrzeżach Boali.

Z tych to przyczyn czas świąt był wyjątkowy. Pasterkę odprawialiśmy o godzinie 16h00. Przyszła garstka wiernych. W samą zaś uroczystość Bożego Narodzenia było ich jeszcze mniej. Ja w tym dniu pojechałem do najbliższej kaplicy – Boali Chutes (przy wodospadach). Tam ludzie pozostali w wiosce. Nie uciekli na pola. Z późniejszych relacji wiem, że wierni, którzy przebywali tej nocy w lesie, świętowali Boże Narodzenie na sobie możliwy sposób. W niektórych grupach znajdowali się katechiści, którzy przewodniczyli nocnym modlitwom. Czytali Ewangelię, półgłosem śpiewali bożonarodzeniowe pieśni, dzielili się skromnym świątecznym posiłkiem. Część tych małych obozów przemieniło się w małe osady. Niektórzy żyją na swoich polach do dzisiaj. Nie dlatego, że sytuacja w Boali jest niebezpieczna, ale dlatego, że ich dzielnice i domy zostały włączone w tzw. czerwoną strefę. Żołnierze stworzyli swego rodzaju strefę buforową na obrzeżach Boali od strony gdzie nadchodzili rebelianci. Do dziś tam stacjonują i nie pozwalają nikomu tamtędy przechodzić. Mówi się, że strzelają do wszystkiego, co się rusza. Część cywili straciło w ten sposób życie… Większość jednak mieszkańców Boali wróciło do swoich domów. Bali się, że rebelianci, którym nie udało się zbojkotować wyborów, wracając polami będą chcieli zrekompensować sobie porażkę poprzez kradzieże i gwałty. Bezpieczniej siedzieć w domu, skoro w Boali wciąż stacjonuje wojsko. Otóż rebelianci zatrzymani na wejściu do Boali, nie mogli przetransportować ciężkiej broni w kierunku stolicy, co miało być kluczem ich powodzenia. Dotarli tam jedynie piechurzy. Oni jednak, bez wsparcia, nie mieli możliwości zbojkotowania wyborów w stolicy. Toteż w Bangui głosowano w spokoju. Niestety w innych częściach kraju rebelianci skutecznie zastraszyli mieszkańców i w ten sposób w wielu miejscowościach nie doszło do wyborów. To jednak nie zniweczyło całego wysiłku rządzących (wspieranych przez organizacje międzynarodowe), by wybory przeprowadzić i ogłosić oficjalne wyniki na podstawie tych urn, które zostały wypełnione kartami wyborczymi. Czwartego stycznia ogłoszono zwycięstwo w pierwszej turze obecnego prezydenta Touadery.

Od tamtej chwili sytuacja w stolicy i w Boali była bardzo spokojna i budząca nadzieje. Obficie z tego skorzystałem. Razem z Oscarem, naszym nowym współbratem pojechaliśmy na Nowy Rok do Bimbo. Poodwiedzałem znajomych Polaków, siostry Dominikanki, jeden dzień spędziłem na basenie a i na zakupy znalazł się czas. Czwartego stycznia odbyło się coroczne spotkanie kapłanów i osób konsekrowanych z kardynałem i po tymże spotkaniu ruszyliśmy w drogę powrotną do Boali. Dotarliśmy bez przeszkód, choć warto nadmienić, że na 100-kilometrowym odcinku znajdują się 3 dodatkowe bariery strzeżone przez FACA i Rosjan. Część z naszych wiosek przy głównej drodze pozostawały w tych dniach opustoszałe. Dreszcze wywoływał widok spalonego samochodu zasypanego łuskami amunicji – ponoć rebelianci wpadli w zasadzkę przed kilkoma dniami.

Biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności zacząłem się solidnie rozeznawać w kontekście mojego wyjazdu na wioski – planowany był chrzest w Yewere. Miałem tam pojechać na trzy dni – rekolekcje i uroczystość chrzcielna. I ostatecznie pojechałem. Droga wedle świadectw miejscowych była czysta i przejezdna. Motory docierały do kolejnych wiosek. Ludzie, choć przestraszeni hałasem wybuchów sprzed kilku dni pozostali w swoich domach. Tak więc, by zając ich głowy czymś, co nieco zepchnie rebelię na margines, zaproponowałem kontynuację pracy w Mandjo, gdzie po drodze miałem pozostawić 4 worki cementu na finalizację fundamentów. Wierni z radością podjęli inicjatywę. Zatem po drodze zatrzymałem się u nich, przekazałem, co trzeba i ruszyłem dalej, do Yewere. Wracając natomiast me uszy uraczyły radosne wieści o sporym zaangażowaniu wiernych w prace budowlane, co pozwoliło ukończyć kolejny etap budowy.

Do Yewere wyruszyłem z jednym katechistą z Boali. Wspólnie prowadziliśmy rekolekcje. Choć do chrztu dopuszczony został tylko jeden chłopak, a do Pierwszej Komunii świętej dwie osoby, to jednak uroczystość była bardzo piękna. W skromnych warunkach, w oddalonej wiosce Kościół radował się Darem z Nieba. Tam echa rebelii ginęły w gąszczu lasu. Ludzie, choć świadomi toczących się wydarzeń żyją spokojnie swoim życiem. Może czasem bardzo pogańskim…, ale jednak spokojnym. Pogańskim, bo przewidziane były na ten dzień także
uroczystości zaślubin. Niestety mężczyzna, który miał poślubić swoją wieloletnią towarzyszkę życie, w międzyczasie znalazł sobie drugą… Plaga poligamii nas zalewa. Mimo cieni  misyjnej posługi wracałem z radością i z sercem przepełnionym przeświadczeniem o słuszności tegoż wyjazdu. Nasza obecność, wierność zaplanowanym uroczystościom i zapał do kolejnych prac budowlanych (patrz Mandjo), rozbudziły we wiernych pokój i ufność, co do Bożej Opatrzności.

W kolejny tydzień wszedłem z perspektywą prac budowlanych tutaj, w centrum. Prace przy salkach parafialnych idą do przodu. Swoim afrykańskim rytmem, ale do przodu. Także produkcja cegieł nie ustaje. Mamy już 10.000 niewypalonych jeszcze cegieł. Przedwczoraj wybudowano piec z 4.000 cięgieł. Dwa dni piec stygł i dziś miano go rozebrać a wypalone cegły złożyć na miejscu, w którym oczekują rozpoczęcia prac budowlanych. Wczoraj wraz z wolontariuszami z parafii naprawialiśmy podmyte w porze deszczowej schody do kościoła. Stworzyliśmy mały murek, który miałby kanalizować spływającą wodę. Pozostaje nam jeszcze usypać nieco żwiru.

Przyszły tydzień natomiast znów jadę hen hen…Mam w planie odwiedzić przez 6 dni pięć wiosek, by rozeznać się na jakim są etapie – zarówno katecheza jak i szkoły, które rozpoczęły swoją działalność w październiku 2020 dzięki Waszym ofiarom, które posłużą jako wypłaty dla nauczycieli oraz wspomogły wydatki szkolne, tj. zeszyty, ołówki, kredy etc. Wszystkie plany wiszą jednak w powietrzu na cienkich linkach… Tego rana dało się słyszeć strzały w różnych częściach stolicy. Rebelianci, zatem w niewiadomym mi sposobie dotarli do Bangui. Nie wiem czy udało im się im dostarczyć jakąś ciężką broń czy poszli tylko z karabinami… Rano jednak doszły nas informacje, że toczyły się walki na dwunastym kilometrze od centrum stolicy w kierunku Boali, oraz z drugiej strony Bangui, w Bimbo. Akurat wczoraj moi bracia pojechali do Bangui… odpocząć:P No i się im trafiło. Zobaczymy, co się z tego wykluje. Ze szczątkowych informacji wynika, że rano rebelianci zostali odepchnięci. Zobaczymy, co przyniosą następne dni. Czy moi bracia zostaną w Bimbo dłużej? A może odważa się wrócić do Boali na czas, bym w poniedziałek mógł ruszyć na wioski…?

Nie w naszych rękach nasze życie. Czyli jest jak być powinno.

Błogosławię +

o. Symeon