Wydarzenia 08 listopada 2019
List o. Symeona - Boali, RCA

4 listopada 2019, Boali, RCA

Dopiero co wróciłem z wizyty na wioskach a już lada dzień znów ruszam w teren. Życie na parafii płynie na dużo wyższych obrotach niż w domu formacyjnym w Bimbo.

Moją pierwszą wizytę w kaplicach naszej parafii rozpocząłem 18 października. Wyjechałem w godzinach popołudniowych w promieniach rażącego słońca. Po drodze zabrałem jednego z katechistów, vice koordynatora wszystkich katechistów – Paul Maroyo – oraz innego – Nicola – odpowiedzialnego za jeden z sektorów, który miałem właśnie odwiedzić. Zajechałem zatem – według planu - do Kouzindoro, Malenginzy oraz do Bouboui i Gomoko. W każdej wiosce spędzałem dwie noce. Spotkania z radą kaplicy były bardzo owocne, bo pozwoliły mi poznać realia miejsca oraz osoby odpowiedzialne za życie Kościoła w tych małych miejscowościach. Praktycznie każda z czterech wspólnot przygotowuje się do budowy nowej kaplicy. Te które są tam obecnie są albo bardzo zniszczone, albo w ogóle bez murów, jedynie z daszkiem z liści bambusowych… Tylko w Gomoko kaplica jest w miarę porządna – jest mur oraz dach z blachy. Jednak w Gomoko, obok małej kaplicy znajdują się fundamenty i część wzniesionych murów na nową kaplicę. Swego czasu pewien misjonarz rozpoczął budowę mając ku temu środki materialne z Francji. Misjonarz wyjechał, pieniądze się skończyły i budowa stoi. Byłoby pięknie dokończyć budowę tej dość dużej kaplicy (15m x 8m), ale w zestawieniu z innymi potrzebami, budowa ta nie jest priorytetowa.

Każda z tych czterech wiosek ma swoje „uroki”. Kouzindoro to malutka mieścina nieopodal jeziora gdzie grasują krokodyle. Z racji na obecność wody, przez cały dzień dokuczały nam małe muszki, które kąsały nas niemiłosiernie. Na szczęście to nie komary, wiec malarii z tego nie będzie. Malenginza natomiast to nowa kaplica, „dziecko” Kouzindoro. Wspólnota jest więc jeszcze bardzo nieporadna, ale za to z wielkimi perspektywami. Do pierwszej Komunii świętej zapisały się trzy dziewczyny, trzeba by powiedzieć kobiety, bo to już „dzieciate”, które zostały ochrzczone w innych wyznaniach chrześcijańskich. Teraz wracają na łono Kościoła Katolickiego, ze względu na mężów, którzy są katolikami. I tu powstaje impas bo żadna z tych par nie żyje w związku sakramentalnym. Toteż przygotowanie do Pierwszej Komunii musi iść w tym przypadku w parze z przygotowaniami do małżeństwa, co stanowi nie lada wyzwanie. Mieliśmy jednak dwa pełne dni, by sprawę wspólne przemedytować i młodych odpowiednio zmotywować. Przynajmniej jedna z tych par wydaje się być gotowa podjąć tę drogę. Ufam, że inne ruszą w ich ślady. Toteż Malenginza może okazać się miejscem pięknej uroczystości w zbliżającym się roku.

W Bouboui i Gomoko życie jest już inne. Te wioski leżą bezpośrednio przy głównej drodze między Bangui a Kamerunem, która przelatuje przez Boali. I choć mieszkańcy pozostają równie ubodzy to jednak mentalność jest już inna. Bliskość cywilizacji daje im też jednak większe perspektywy co z kolei budzi w nich większe aspiracje. Szukają możliwości budowy szkoły (by dzieci nie musiały chodzi 5km wzdłuż ruchliwej drogi do szkoły w sąsiedniej wiosce) oraz ośrodka zdrowia. Aspiracje są ale, „nie ma się czego chwycić”. Na wiosce nie ma nikogo kto mógłby podjąć się obowiązków pielęgniarki, nie ma żadnego nauczyciela. Można by wysłać kogoś na dwuletnią formację, ale kto ją opłaci…?

Jeśli miałbym spojrzeć na duchową stronę wspólnot na wioskach, to choć budzą się nadzieje, to aktualna sytuacja nie jest kolorowa. Frekwencja raczej niska, zaangażowanie słabe. Ale to raczej nie dziwi. Odwiedziny księdza na wiosce są sporadyczne (w parafii jest nas dwóch a kaplic jest 26… ), słaby poziom katechezy, brak przykładów oraz ubóstwo i trudy codziennego życia sprawiają, że sprawy duchowe odsuwane są na dalszy plan. Kiedy po wodę trzeba iść z 3-4km, linie elektryczne przechodzą nad wioską jakieś 10 m nad ich głowami, a pieniędzy brakuje na codzienną strawę, to trudno przebić się z Dobrą Nowiną o Zbawieniu. Z drugiej strony, Ewangelia Jezusa docierała zawsze w pierwszej kolejności do ubogich, to oni byli spragnieni Słowa.  I to pragnienie też tu widać. Wizyta kapłana jest dla nich wielką radością i honorem. Cieszą się gdy popijam razem z nimi kawę, gdy zajadam ich wiejskie ciastka, gdy z apetytem spożywam przygotowane posiłki. A jedzenie na wioskach bardzo mi smakuje! Codziennie albo kura, albo krowa, albo gołąb, albo jakiś… leśny szczur ; ) Radością napełnia ich także głoszone podczas Eucharystii Słowo Boże. Słuchają, „wiszą na ustach”… Później komentują, odnoszą się do niego. Brakuje jednak stałości. Kapłan odjeżdża, zapał stygnie i codzienność znów staje się szarą batalią o miskę gozo i ngundzi. W tym kontekście dość uzasadnione są sugestie biskupów obradujących na Synodzie na temat Amazonii, że duszpasterstwo musi być oparte na obecności a nie na wizytach, z czego wypływa cała debata na temat święceń „mężów wypróbowanych”.

Czas na wioskach był pracowity ale i sielankowy. Sielankowy, bo życie na wioskach nie zna pośpiechu. Jedliśmy gdy nam przyniesiono, wstawaliśmy gdy budziło nas słońce, kładłem się spać krótko po zmierzchu (już ok 19h00 /20h00), miałem czas by poczytać książkę, pomodlić się. Był to jednak też czas pracowity, dzięki czemu udało się zebrać wiele cennych informacji, nakreślić pewne ścieżki duszpasterskiej pracy i przede wszystkim – spotkać się z człowiekiem. I to chyba najbardziej mnie zmęczyło: ciągłe bycie z ludźmi: słuchanie, wyjaśnianie, gadanie… ; )

Wróciłem do domu w sobotę by już w niedzielę po porannej Mszy ruszyć do Bangui, gdzie o 15h00 czekało mnie spotkanie z aspirantami. Później miałem jeszcze kierownictwo duchowe jednej siostry. Podobnie w poniedziałek: po porannych zakupach i mojej własnej spowiedzi, pojechałem do jednej z sióstr na comiesięczne kierownictwo. Zdążyłem też zajrzeć do sąsiadek Dominikanek oraz do polskich księży w parafii. We wtorek przed południem już byłem w drodze, by popołudniu spotkać się z radą parafii. Omawialiśmy m.in. zbliżające się uroczystości Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. W parafii nie było wielkich zwyczajów modlitwy za zmarłych, toteż zaproponowaliśmy Mszę św. na cmentarzu, w dniu 2 listopada. Nie było tłumów, ale jednak frekwencja dopisała bardziej niż na Mszach w tygodniu. Zanim jednak dotarliśmy do końca października, 30 dnia tego miesiąca udałem się do odległej o 24 km wioski o nazwie Kabo. Tam to zebrała się grupa Legionów Maryi na uroczystym zakończeniu miesiąca maryjnego. Towarzystwem im tego wieczora na nocnym czuwaniu a następnego dnia sprawowałem dla nich Eucharystię. Spotkanie zakończyło się smakowitym obiadem. Skorzystałem przy tej okazji, by spotkać się z radą kaplicy, tak więc tę wioskę mogę już sobie „odhaczyć”.  

Jutro powoli będę się pakował, by wyjechać na kolejne 10 dni na wioski przy drodze asfaltowej. Wieczorem natomiast mamy nocne czuwanie, w związku z miesiącem misyjnym – będzie adoracja Najświętszego Sakramentu, film o św. Franciszku oraz konferencja na temat spotkania św. Franciszka z sułtanem. W środę rano trochę się wyśpię i popołudniu ruszam na wioski..

Następny wyjazd zaplanowałem na grudzień. Wtedy to mam zamiar zajrzeć do najdalszych zakątków. W planie mam 7 wiosek do odwiedzenia. Wówczas pozostaną mi jeszcze dwa wyjazdy w styczniu i w ten sposób odwiedzę całą parafię.

Program jest zatem świetnie ułożony, ale wszystko weźmie w łeb jeśli tylko przypałęta się malaria albo coś podobnego… : ) Ale tego nie przewidzę. Czas pokaże.

Polecam się zatem Waszym modlitwom i dziękuje za okazywaną życzliwość! +

--

Symeon OFM